Info
Ten blog rowerowy prowadzi karmi z miasteczka Katowice. Mam przejechane 2006.11 kilometrów w tym 882.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.42 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 19209 metrów.
Więcej o mnie.
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2010, Listopad10 - 9
- 2010, Październik5 - 5
- 2010, Wrzesień6 - 3
- 2010, Sierpień11 - 9
- 2010, Lipiec14 - 11
Maraton
Dystans całkowity: | 343.79 km (w terenie 287.00 km; 83.48%) |
Czas w ruchu: | 29:48 |
Średnia prędkość: | 11.54 km/h |
Maksymalna prędkość: | 59.00 km/h |
Suma podjazdów: | 11473 m |
Maks. tętno maksymalne: | 193 (99 %) |
Maks. tętno średnie: | 171 (88 %) |
Suma kalorii: | 17313 kcal |
Liczba aktywności: | 6 |
Średnio na aktywność: | 57.30 km i 4h 58m |
Więcej statystyk |
- DST 50.95km
- Teren 40.00km
- Czas 03:26
- VAVG 14.84km/h
- VMAX 59.00km/h
- HRmax 186 ( 95%)
- HRavg 166 ( 85%)
- Kalorie 2499kcal
- Podjazdy 1476m
- Sprzęt Fotel bujany
- Aktywność Jazda na rowerze
bike maraton karpacz
Niedziela, 3 października 2010 · dodano: 18.10.2010 | Komentarze 0
fajna pogoda, niezłą trasa, choć do golonkowej się nie umywa. pierwsza część poszła niezłym tempem, końcówka niestyety zdychałem. znów traciłem najwięcej na łatwych technicznie podjazdach, zwłaszcza na asfalcie. trzeba zimą popracować nad siłą i kręcić na twardszych przełożeniach.
- DST 76.00km
- Teren 65.00km
- Czas 06:30
- VAVG 11.69km/h
- VMAX 59.00km/h
- Temperatura 20.0°C
- HRmax 189 ( 97%)
- HRavg 164 ( 84%)
- Kalorie 4531kcal
- Podjazdy 2735m
- Sprzęt Fotel bujany
- Aktywność Jazda na rowerze
Istebna
Sobota, 25 września 2010 · dodano: 02.10.2010 | Komentarze 1
Finał w Istebnej, było świetnie, ale nie mam teraz czasu na wynurzenia.
- DST 49.20km
- Teren 45.00km
- Czas 04:44
- VAVG 10.39km/h
- VMAX 44.00km/h
- Temperatura 12.0°C
- Podjazdy 1640m
- Sprzęt Fotel bujany
- Aktywność Jazda na rowerze
Rabka Zdrój
Sobota, 11 września 2010 · dodano: 12.09.2010 | Komentarze 2
Maraton w Rabce za nami. Najpierw były dni oglądania prognoz pogody. Prognozy były niezłe. Niestety, z dnia na dzień coraz gorsze. W piątek przed maratonem cały dzień nie padało. Lać zaczęło zaraz po tym, jak tylko zapakowałem siebie i znajomych do samochodu i ruszyliśmy do Rabki. Banglało całą noc, rano już tylko nieprzyjemnie mżyło.
Na starcie na początek sraczka i nerwowe szukanie tojtoja. Na szczęście papier był - plus dla orga ;) Dwie minuty przed startem ustawiłem się na końcu stawki obok Adasia. Okazuje się, że Adaś przed chwilą zgubił blok z buta. Będzie więc jedynym uczestnikiem maratonu, który tylko w 50% używa SPDów.
Wiadomość, że GIGA zostało skrócone z 70 do 55km przyjmuję z mieszanymi uczuciami. Trudne warunki, wiec przypuszczam, że org się boi że mu ktoś do zmroku nie dojedzie do mety. W końcu dni coraz krótsze i przed 20tą jest już ciemno. 3, 2, 1 poszli. PO zjechaniu z asfaltu mijam GG, mówię do niego że zamiast skracać, mógł dołożyć parę kilometrów. Odpowiada że mu jeszcze podziękuję za ten skrót. Zobaczymy. Sama trasa świetna. Sztywne podjazdy czasami kończą się z buta, ale silnołydkowcy pewnie podjeżdżają wszystko. Zjazdy zacne i na szczęście raczej kamieniste. Dzięki temu nie ma tego, czego najbardziej nie lubię, zjazdów w błotnej mazi bez kontroli nad rowerem (i nie ukrywajmy, nie potrafię zjeżdżać w takich warunkach i albo glebię, albo schodzę, zależy od dnia ).
Na Turbaczu leję powerade do worka, przemywam napęd mineralką i lecę dalej. Na rozjeździe mega - giga ruchem kieruje Janek z Istebnej. Koga jak kogo, ale jego się tu nie spodziewałem. Myślałem, że obstawia imprezy tylko u siebie. Szkoda, że chmury i mgła zakrywają wszystko powyżej 1000m. Pewnie widoki są tu niesamowite. Dla nas jednak pogoda zakryła wszystko szaroburą szmatą chmur. Po trzecim bufecie dochodzę Rafała z naszego team-u. Widziałem go już wiele razy na podjazdach, ale jakoś nie udawało mi się go dojść. Trochę jedziemy razem, potem na kamienistym podjeździe odjeżdżam mu. Na 33km kończą mi się klocki w przednim hamulcu. Zatrzymuję się na pit-stop i kiedy dłubię przy rowerze wyprzedza mnie kupa ludzi, w tym Krysia. Pierwszy raz w tym roku. Albo u niej forma idzie w górę, albo u mnie w dół. Przelatuje też Rafał, pyta czy pomóc, ale dwóch inżynierów do zmiany klocków nie trzeba. Po wymuszonym postoju zaczynam gonić. I tak naprawdę dopiero teraz łapię dobry rytm jazdy. Wpadam na asfalt, widzę znów Rafała i o cholera, to już meta. Wjeżdżamy na nią razem. Wokół wszystkie twarze brudne od błota. Jechałem bez okularów, więc pewnie do tego mam oczy czerwone jak królik. Wg mojego licznika nie było nawet 50km. Trasa byłą świetna, ale zbyt mocno przycięta. Jeszcze nigdy nie byłem na mecie przed godziną 15tą. Makaron taki sobie, gorąca herbata bezcenna. Podsumowując, jak na takie warunki jechało się naprawdę dobrze. Pozostał niedosyt z powodu skróconej trasy i braku widoczków. Ale może za rok będzie lepiej.
- DST 70.50km
- Teren 60.00km
- Czas 06:38
- VAVG 10.63km/h
- VMAX 46.00km/h
- Temperatura 29.0°C
- HRmax 179 ( 92%)
- HRavg 155 ( 79%)
- Kalorie 4230kcal
- Podjazdy 2536m
- Sprzęt Fotel bujany
- Aktywność Jazda na rowerze
Maraton w Krynicy
Sobota, 14 sierpnia 2010 · dodano: 16.08.2010 | Komentarze 0
Kyrynica Błotna, jako maraton o mniejszej sumie przewyższeń i krótszym o 10 km dystansie na papierze jawiła się jako edycja mniej wymagająca od Głuszycy. Ale dzielna ekipa G&G wraz z Matką Naturą zadbały o to, żeby za łatwo nie było. Dawno nie jeździłem po takim błocie i czucie roweru na śliskim było takie sobie. Na dodatek w specu jest takie specjalne miejsce na błoto i patyki za tylnym kołem, w okolicach dolnego zawiasu. Dzięki temu rower ważył kilka kilo więcej. Od 2-go bufetu napęd wydawał tak niepokojące odgłosy, że bałem się najgorszego. Już raz w tym roku zerwałem łańcuch i straciłem zęby w korbie. Na szczęście mimo tych ostrzegawczych chrzęstów, pisków i trzasków działał cały czas bez zarzutu.
Całą jazdę mogę podzielic na dwa etapy , przed glebą i po glebie. Przed glebą jechało mi się naprawdę dobrze. Szło równo, bez zrywów i bez kryzysów. Jedyny problem jaki miałem, to skurcz w pachwinie na śliskim kawałku na początku trasy. Wtedy sporo osób mnie minęło. Wiadać nie wszystkie mięsnie doszły do siebie po bieganiu. Potem mieliłem sobie równo wszystkie podjazdy, na zjazdach bez extremy, ale praktycznie nikt mnie nie wyprzedzał. Było nieźle. Przed pierwszym bufetem zostawiłem pompkę zawodnikowi z M5. Odgrażał się, że mnie dojdzie i odda pompkę na trasie. Zawsze mnie objeżdzał, wiec myślałem że tak będzie i tym razem. Niestety nie spotkaliśmy się wiecej tego dnia, czyżby to nie była jego ostatnia awaria? Na bufecie GG pyta jak nam się podobał zjazd. Mnie się nie podobał, bo było takie błoto, że koła się nie chciały kręcic. Za bufetem doszedłem Rafała, jakiś czas jechaliśmy razem, ale na kamienistym podjeździe wyszłą przewaga fulla nad HT. Niedługo potem spotkałem Śledzia z Adamem. Debatowali nad urwanycm hakiem w KTMie Śledzia. Ma chłopak pecha do Krynicy. Rok temu z trasy zwoził go GOPR, w tym roku awaria sprzętu. Po minięciu kolejnego buferu trasa nabrała fajego charakteru, dłuugo lekko w dół i krótkie podjazdy, sama radość. Dla takich ścieżek warto się umordować. Zjazd do zabudowań, a potem ostry podjazd po łące, Słońce pali, wszyscy mijani megowcy prowadzą, ale mnie etos zawodnika z czerwoną nalepką na numerze startowym nie pozwala na piesze wycieczki. Na szczycie Tomek ze Sportografa uwiecznia mój nadludzki wysiłek :) Potem zjazd po trawie, wydaje się łatwy więc tnę ostro w dół. Nagle lecę przez kierownicę i walę plecami o glebę, k...a, kto i po co przekopa trasę w poprzek? I dla czego nie przetarłem wcześniej zachlapanych błotem szkieł okularów? Kiedy się zbieram z gleby i sprawdzam czy jestem cały dojeżdza mnie Adam. Pyta czy wszystko w pożądku i proponuje, że pojedzie ze mną, moim tempem. Skoro jestem w jednym kawałku, mówię mu żeby jechał swoje. Zbieram się, wsiadam na rower i obolały turlam się do ostatniego bufetu. Wszycy, których wyprzedziłem mozolnie na podjeździe mijają mnie po kolei. Szlag by to trafił. Po bufecie powoli się rozkręcam. Boli mnie pachwina, na tyle, że nie potrafię się wypiąc lewą nogą. Muszę o tym pamiętać. Po chwili mijam zawodnika krzyczącego na swój rower. Wyzywa go od najgorszych. Powód prozaiczny, ma problem ze spięceim zerwanego łańcucha. Po kilkuset metrach wyprzedzany zawodnik nagle ostro skręca i prawie mnie taranuje. Skosił go skurcz. Zostawiam mu swój magnez i cisnę dalej. Jeszce tylko gleba w błoto na Górze Parkowej i meta. Na szczęście w tym roku nie ma końcówki XC. Na mecie najlepszy makaron w tym roku.
- DST 15.00km
- Czas 01:24
- VAVG 10.71km/h
- HRmax 193 ( 99%)
- HRavg 171 ( 88%)
- Kalorie 1198kcal
- Aktywność Jazda na rowerze
Bieg uliczny w jaworznie
Sobota, 7 sierpnia 2010 · dodano: 09.08.2010 | Komentarze 2
No i dałem się wrobić w start w biegu na 15km. Dla osoby nie posiadającej butów do biegania, a przedewszystkim nie biegającej - była to decyzja co najmniej dziwna, prawdę mówiac zakrawająca na głupotę ;)
Do mety dotarłem, nie byłem ostatni. Zakwasy trzymają mnie od soboty do dziś (poniedziałek)
- DST 82.14km
- Teren 77.00km
- Czas 07:06
- VAVG 11.57km/h
- VMAX 47.00km/h
- Temperatura 29.0°C
- HRmax 187 ( 96%)
- HRavg 159 ( 81%)
- Kalorie 4855kcal
- Podjazdy 3086m
- Sprzęt Fotel bujany
- Aktywność Jazda na rowerze
Maraton w Głuszycy
Niedziela, 1 sierpnia 2010 · dodano: 03.08.2010 | Komentarze 2
No i Głuszyca za nami. Kto był, ten wie, że GG z ekipą zafundował nam prawdziwą ucztę. Niezła pogoda i świetna trasa stworzyły idealne warunki aby upodlić się na całego i zachłystnąć pure MTB. Nie będę się rozpisywał, bo już Adamusso i inni opisali trasę i wrażenia. Powiem tylko, że trup ścielał się gęsto, głównie przez skurcze gnębiące zawodników z powodu upału. Mnie w pamięć wrył się najbardziej singiel na trawersie na początku giga - po jego przejechaniu trochę trzęsły mi się pięty. Nie czuję się zbyt pewnie kiedy z jednej strony nie ma nic. Drugim odcinkiem który będe długo pamiętał był fragment od buferu do Wielkiej Sowy. Mnóstwo ludzi prowadziło lub wlekło się prędkością pieszego, a mój dzielny spec połykał kamienie i wypluwał pestki. Piękne uczucie. No i zjaz z Sowy, początek człowieka wytrzęsło, znów lekko pod górę, ale potem prawdziwy rowerowy orgazm. Nie za wolno, nie za szybko, rytm zjazdu był dla mnie idealny. Głuszyca znów pokazała się z najlepszej strony.